Baner - Uniknąć braku środków na prowadzenie działalności rolniczej, czyli co daje ubezpieczenie w rolnictwie? Baner - Uniknąć braku środków na prowadzenie działalności rolniczej, czyli co daje ubezpieczenie w rolnictwie?

Uniknąć braku środków na prowadzenie działalności rolniczej, czyli co daje ubezpieczenie w rolnictwie?

W okresie pogłębiających się problemów gospodarczych oraz wzrostu kosztów prowadzenia działalności wynikających między innymi z wysokiej inflacji, wielu przedsiębiorców – firm, ale i osób fizycznych – jest zmuszonych do podjęcia często radykalnych kroków mających na celu poszukiwanie oszczędności i ograniczenie wydatków.

Sektor rolniczy tak samo zmaga się z dużymi problemami i skokowym wzrostem kosztów, ze szczególnym uwzględnieniem nakładów ponoszonych na produkcję rolną. Z racji właśnie czynników finansowych mogą pojawiać się wątpliwości co do słuszności wydatkowania funduszy na cele ubezpieczeniowe. Warto zatem zastanowić się nad pytaniem, jak uniknąć braku środków na prowadzenie działalności rolniczej w przypadku wystąpienia szkody oraz co w obecnej rzeczywistości gospodarczej dają ubezpieczenia w rolnictwie.

WIELE MOŻLIWOŚCI

Rynek ubezpieczeń oferuje dostęp do wielu rozwiązań ubezpieczeniowych ukierunkowanych na działalność rolniczą, które w praktyce mogą być właściwie dowolnie dostosowane do potrzeb i możliwości finansowych rolników. Wbrew panującym jeszcze do niedawna przekonaniom, że ubezpieczenia w rolnictwie to przede wszystkim obowiązkowe ubezpieczenie budynków, OC rolnika i ewentualnie ubezpieczenie upraw – faktyczne możliwości ubezpieczeniowe dla rolnictwa są zdecydowanie szersze. Oczywiście podstawą w przypadku rolników indywidualnych są ubezpieczenia obowiązkowe, ale zarówno dla nich, jak i przedsiębiorstw rolniczych (w tym spółek kapitałowych, spółdzielni i kombinatów) dostępne są równocześnie ubezpieczenia dobrowolne, a także dotowane z budżetu Państwa.

OGRANICZYĆ RYZYKO

Posiadanie odpowiedniego ubezpieczenia w odniesieniu do faktycznych potrzeb, w przypadku wystąpienia szkody, ogranicza ryzyko braku środków finansowych na dalsze prowadzenie działalności rolniczej. Jest to ważne szczególnie w dzisiejszych realiach, kiedy straty mogą się okazać bardzo dotkliwe z punktu widzenia kosztów odtworzenia składników majątku do stanu sprzed szkody czy utraty dochodów, które zostałyby osiągnięte, gdyby szkoda nie wystąpiła. W tym miejscu należy też zwrócić uwagę, że realność ochrony ubezpieczeniowej nie wynika wyłącznie z samego faktu posiadania polisy, ale z prawidłowego doboru rozwiązań ubezpieczeniowych w odniesieniu do potrzeb i zakresu prowadzonej działalności. Dla rolników indywidualnych są to nie tylko ubezpieczenia obowiązkowe, które rzecz jasna zabezpieczają ich na ewentualność wystąpienia szkody objętej tym rodzajem polisy, jednak w rzeczywistości taka ochrona jest bardzo ograniczona (z wyjątkiem sum gwarancyjnych w ubezpieczeniu OC rolnika, które są tożsame z wysokością sum gwarancyjnych w ubezpieczeniu OC posiadaczy pojazdów mechanicznych). Realność ochrony ubezpieczeniowej wiąże się w przypadku rolników indywidualnych z odpowiednim doborem ubezpieczeń dobrowolnych i dotowanych. Przykładem jest obowiązkowe ubezpieczenie budynków wchodzących w skład gospodarstwa rolnego, które de facto zabezpiecza tylko szkody w samych budynkach, pomijając znajdujące się w nich mienie – są to zwierzęta, maszyny i urządzenia specjalistyczne, czy zbiory upraw, których wartość niejednokrotnie osiąga a nawet przewyższa wycenę samych budynków. Podobna sytuacja ma miejsce w przedsiębiorstwach rolniczych (nieobjętych ubezpieczeniem obowiązkowym), gdzie także należy ocenić potrzeby oraz dostosować do nich właściwe produkty ubezpieczeniowe w ramach polis dobrowolnych. Wymagane jest ponadto skierowanie większej uwagi na zastosowane rozwiązania ubezpieczeniowe dla tych obszarów działalności, które są kluczowe dla jej prowadzenia, jak i zabezpieczenie na ewentualność wystąpienia roszczeń (tu pojawia się odpowiednio dostosowane ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej).

DODATKOWE UBEZPIECZENIA

Obok ubezpieczeń obowiązkowych i dobrowolnych, funkcjonują ubezpieczenia dotowane z budżetu Państwa, które są dostępne zarówno dla rolników indywidualnych, jak i przedsiębiorstw rolniczych. W tym kontekście pojawia się ubezpieczenie upraw rolnych i zwierząt gospodarskich. Dla upraw, dopłatą do składek objęte są najistotniejsze ryzyka mogące uszkodzić lub całkowicie zniszczyć uprawę i wygenerować straty w wysokości nawet pełnej wartości plonu głównego (przy czym ważne jest też ryzyko ognia, które nie jest objęte dopłatą do składek, ale zapewnia pokrycie szkód powstałych na skutek pożaru, co jest najbardziej możliwe krótko przed zbiorami lub w ich trakcie). Z kolei dla ubezpieczenia zwierząt, ochroną objęte jest kilka zdarzeń losowych (w tym przypadku też ważne jest rozszerzenie polisy o ryzyka, które nie są objęte ubezpieczeniem dotowanym – w tym co najmniej pożar oraz działanie dymu i sadzy).

W procesie zapewnienia realności ochrony ubezpieczeniowej kluczową rolę pełni również broker ubezpieczeniowy, którego zadaniem jest między innymi właściwe zbadanie potrzeb i wymagań osoby poszukującej ochrony ubezpieczeniowej (rolnika czy firmy) i takie skonstruowanie programu ubezpieczeniowego, aby zapewnione było pełne pokrycie szkód i strat powstałych na skutek urzeczywistnienia się ubezpieczanych zdarzeń. 

POZORNA OSZCZĘDNOŚĆ

Rozważając zasadność ponoszenia kosztów na cele ubezpieczeniowe, warto zwrócić uwagę na samą istotę ubezpieczeń, którą jest przede wszystkim przeniesienie na ubezpieczyciela ryzyka mogącego wystąpić w toku prowadzenia działalności. Takie rozwiązanie powoduje brak konieczności angażowania własnych środków producenta rolnego na pokrycie następstw zdarzeń objętych polisą. To właśnie zależność pomiędzy składką poniesioną na zakup polisy, a otrzymane w zamian ubezpieczenie, jest swego rodzaju zabezpieczeniem dla uniknięcia braku środków na prowadzenie działalności rolniczej w przypadku wystąpienia szkody oraz zapewnieniem ciągłości jej dalszego kontynuowania. Prawdopodobieństwo, że rolnik czy przedsiębiorstwo doświadczy trudności finansowych, po wystąpieniu szkody bez pokrycia ubezpieczeniowego, jest z całą pewnością zdecydowanie większe w obecnych okolicznościach gospodarczych, niż jeszcze miało to miejsce chociażby rok czy dwa lata temu, a wpływ na to ma zwłaszcza niestabilność cen oraz utrzymujący się wzrost kosztów. Z punktu widzenia świadomości i odpowiedzialności w prowadzeniu działalności ogółem, jak i rolniczej – ubezpieczenia są wydatkiem koniecznym dającym poczucie bezpieczeństwa, a rozważania dotyczące rezygnacji z ich zakupu – pozorną oszczędnością. Jednak, w sytuacji gdy środki na zakup polisy są ograniczone, w pierwszej kolejności należy zabezpieczyć te interesy i obszary działalności rolniczej, które są kluczowe dla jej funkcjonowania.

artykuł opublikowany w Gazecie Finansowej – tygodnik nr 47/2022

Łukasz Reszczyński

Łukasz Reszczyński

broker ubezpieczeniowy w Inter-Broker sp. z o.o.

POWRÓT
Baner - Certyfikat ISO 9001:2015 Baner - Certyfikat ISO 9001:2015

Certyfikat ISO 9001:2015

Certyfikat ISO 9001:2015

POWRÓT
Baner - Tomasz Dziedzianowicz Baner - Tomasz Dziedzianowicz

Tomasz Dziedzianowicz

POWRÓT
Baner - NNW szkolne czyli jak wylać dziecko z kąpielą Baner - NNW szkolne czyli jak wylać dziecko z kąpielą

NNW szkolne czyli jak wylać dziecko z kąpielą

Czasy, kiedy w każdej placówce oświatowej funkcjonowało ubezpieczenie NNW dzieci i młodzieży szkolnej, do którego przystępowało niemalże 100% uczniów, minęły już bezpowrotnie. Część odpowiedzialności za to leży po stronie samych placówek, część po stronie regulatora (KNF), ale trudno nie zauważyć, że ubezpieczyciele – nie traktując poważnie tego segmentu ubezpieczeń – przyczynili się najbardziej do jego upadku.

Dawny sukces tak zwanych ubezpieczeń szkolnych nie wziął się z wysokiej świadomości ubezpieczeniowej uczniów lub ich rodziców, ale był wynikiem skutecznej sprzedaży w szkołach – z pomocą administracji, dyrekcji i nauczycieli. Ubezpieczenia te, mimo że zawsze miały charakter dobrowolnych, były wówczas przedstawiane jako obowiązkowe, a rodzice przyjmowali to jako oczywistość. Wpływało to, rzecz jasna, korzystnie na powszechność tego produktu i jednocześnie na znaczące obniżenie jego jakości, czyli zakresu ochrony – bo w jakim celu coś ulepszać, skoro sprzedaje się takie, jakie jest? Szkoły zaś za swoje zaangażowanie w proces wyboru oraz dystrybucję ubezpieczenia wśród uczniów otrzymywały finansowe korzyści od Ubezpieczycieli. Doprowadziło to do sytuacji, w której wybierana była często oferta Ubezpieczyciela, który zaproponował największy bonus dla placówki, czyli najprawdopodobniej najsłabszą ofertę, bo profit dla szkoły był wliczony w wartość składki ubezpieczeniowej. Na szczęście zmieniła to nowa ustawa o działalności ubezpieczeniowej i reasekuracyjnej, która odstraszyła ubezpieczycieli od dalszego angażowania się w taki proceder. Ponadto pojawiło się stanowisko KNF oraz raport Rzecznika Finansowego, które punktowały wszystkie główne ułomności obecne w NNW szkolnym i wskazywały na prawidłowe działania w tym zakresie. Dało to szansę na uwolnienie składek ubezpieczeniowych od destrukcyjnego obciążenia i przygotowanie znacznie lepszych propozycji.

I faktycznie, pojawiły się dosyć szybko dużo korzystniejsze oferty, ale jednocześnie ujawiły się też nowe przeszkody, które wpłynęły negatywnie na rynek tych ubezpieczeń. Po pierwsze, placówki oświatowe przestały tak chętnie wspomagać sprzedaż ubezpieczeń, a po drugie –  Ministerstwo Edukacji Narodowej swym pismem z 2018 roku doprowadziło do kompletnego zamieszania w kwestii możliwości podejmowania jakichkolwiek czynności związanych z NNW szkolnym przez szkoły. Od tego momentu, w wielu przypadkach sukcesem było, gdy pośrednik mógł pozostawić chociaż ulotki ze swoją ofertą w placówce, a uzyskanie zgody na przekazanie informacji rodzicom o ofercie za pośrednictwem szkoły, np. przez e-dziennik, często graniczyło z cudem. A gdy już taki cud się zdarzył, a jednocześnie rodzic miał dobrowolność, a nie „obowiązek”, okazywało się jak naprawdę wygląda świadomość ubezpieczeniowa w tym zakresie. Oczywiście część rodziców wyszukiwała i kupowała ubezpieczenia indywidualnie, ale nie oszukujmy się, nie była to znaczna grupa, duża część rodziców po prostu temat zlekceważyła, nie wykupując swojemu dziecku żadnego ubezpieczenia. Efekt jest taki, że w ramach ofert dystrybuowanych nawet przez e-dziennik partycypacja zmalała z blisko 100% do około 40%, a w niektórych przypadkach nawet jeszcze bardziej.

Co na to rynek? Wygląda na to, że wyniósł niewiele z tego doświadczenia. Ubezpieczyciele co roku rozszerzają zakres ubezpieczenia o nowe opcje dodatkowe, które tak naprawdę mają za zadanie jedynie wyróżnić ich ofertę wśród ofert konkurencji. Na pewno nie jest to sposób na zwiększenie zainteresowania tym ubezpieczeniem w ogóle, a jeżeli tak, to raczej marginalnie. Poniżej kilka przykładów takich dodatków z ostatnich lat:

  • ubezpieczenie na wypadek ukąszenia przez kleszcza,
  • ubezpieczenie na wypadek wstrząśnienia mózgu,
  • ubezpieczenie wycieczki szkolnej,
  • ubezpieczenie ochrona w sieci,
  • ubezpieczenie przed hejtem w sieci.

Analizując jednak szczegółowe zapisy warunków powyższych lub podobnych opcji dodatkowych, szybko dojdziemy do wniosku, że nie są to rozwiązania, które mogą odmienić aktualną sytuację.

Wydaje się natomiast oczywiste, że aby coś zmienić trzeba zwiększać świadomość rodziców, poprzez stałą edukację ubezpieczeniową, ze szczególną koncentracją na początku roku szkolnego – tak, aby wyrobić nawyk zabezpieczenia swoich dzieci na wypadek poważnych zdarzeń. Jest to bardzo ważne zadanie dla całej branży i instytucji oświatowych. Od samych Ubezpieczycieli należy z kolei oczekiwać poważnego potraktowania najmłodszych konsumentów, poprzez stworzenie rzetelnych produktów, zapewniających dzieciom i młodzieży szkolnej realną ochronę i adekwatny poziom świadczeń.

artykuł opublikowany w tygodniku Gazeta Ubezpieczeniowa nr 00/2022 (0000)

Radosław Kwiatos

Radosław Kwiatos

dyrektor biura ubezpieczeń na życie
broker ubezpieczeniowy

POWRÓT
Baner - Nie taki podpis straszny… Baner - Nie taki podpis straszny…

Nie taki podpis straszny…

Elektronizacja jest z nami już od jakiegoś czasu i wydawać by się mogło, że w związku tym zdążyliśmy się do niej przyzwyczaić, zaakceptowaliśmy i co istotne stosujemy ją wszędzie, gdzie się da – cudowny „wynalazek” nowoczesnego świata pozwalający, przynajmniej w teorii, oszczędzić papier i zadbać chociaż w niewielkim stopniu o naszą Matkę Ziemię.

Niestety, to co dobre nie zawsze przekłada się na praktyczne działanie. Temat szeroki i można by o nim napisać niejeden artykuł lub pracę naukową. Ja chciałbym skupić się na jednym aspekcie tego procesu – zaawansowanych podpisach elektronicznych.

W 2014 roku Parlament Europejski wydał Rozporządzenie nr 910/2014 w sprawie identyfikacji elektronicznej i usług zaufania w odniesieniu do transakcji elektronicznych na rynku wewnętrznym, zwane eIDAS. Jest to dokument regulujący normy prawne m.in. dla szeregu usług zaufania, w tym zaawansowanych podpisów elektronicznych.

Czym w ogóle jest podpis elektroniczny? W dużym skrócie jest to narzędzie, które pozwala opatrzyć unikatowymi danymi dokument elektroniczny oraz po jego złożeniu umożliwia identyfikację tożsamości osoby, która taki podpis złożyła.

Występuje szereg różnych podpisów elektronicznych w zależności od poziomu ich bezpieczeństwa i zaawansowania. W Polsce w obrocie prawnym najczęściej stosowane są trzy rodzaje podpisów zaawansowanych: osobisty, zaufany i kwalifikowany.

DO URZĘDU TO NIE WSZYSTKO

W 2019 roku zaczęto wydawać tzw. e-dowody, będące nowym rodzajem dowodu osobistego z dodatkową warstwą elektroniczną, która zawiera certyfikat poświadczający autentyczność danych właściciela dowodu. To rozwiązanie umożliwia potwierdzanie swojej tożsamości w kontaktach z administracją publiczną. Dzięki temu posiadacz e-dowodu może uzyskać dostęp do podpisu osobistego, który wywołuje dla urzędu taki sam skutek prawny jak podpis własnoręczny. Do jego stosowania potrzebne są jednak specjalne czytniki oraz oczywiście oprogramowanie.

Kolejnym zaawansowanym podpisem, który ma szerokie zastosowanie, jest podpis zaufany – bardzo dobre, co istotne bezpłatne, narzędzie do komunikacji na poziomie przede wszystkim administracja-obywatel. Każda osoba posiadająca Profil Zaufany może złożyć na dokumencie zaufany podpis elektroniczny, który jest równoważny podpisowi własnoręcznemu w relacjach z administracją publiczną. Niestety podpis zaufany ma pewne ograniczenia technologiczne. Jedną w głównych wad tego rozwiązania jest możliwość podpisywania plików o maksymalnej wielkości do 10 MB. W zdecydowanej większości codziennych działań i kontaktów z urzędami jest to wystarczająca wielkość pliku, ale nie zawsze.

Oba te podpisy można wykorzystywać również w kontaktach z podmiotami innymi niż publiczne, z zastrzeżeniem, że tylko w przypadkach, gdy obie strony wyrażą na to zgodę.

TEN MA SZCZEGÓLNĄ MOC

„Kwalifikowany podpis elektroniczny ma skutek prawny równoważny podpisowi własnoręcznemu” to zdanie zawarte jest w rozporządzeniu eIDAS w art. 25 ust. 2. Uważam je za kluczowe w kontekście elektronizacji naszego życia w sferze biznesowej, ale również administracyjnej oraz prywatnej. Dlaczego? Ponieważ dostaliśmy narzędzie, które dosłownie pozwala nam się cyfrowo podpisać na dokumencie elektronicznym, bez konieczności drukowania tego dokumentu.

Skoro mamy takie narzędzie, które pozwala nam zawierać umowy, dokładnie tak jakby były wydrukowane, zaparafowane na każdej stronie i podpisane własnoręcznie, to dlaczego z tego nie korzystamy w powszechnym obrocie? A właściwie doprecyzowując to pytanie – tak rzadko korzystamy w powszechnym obrocie?

Jakkolwiek to banalnie nie zabrzmi, jedną z przyczyn, jest nasze przyzwyczajenie do namacalnego materiału pisarskiego. Zapewne każdy słyszał o papirusie (nie wspominając o piśmie klinowym), który stosowany był w starożytnym Egipcie już prawdopodobnie ok. 2,5 tys. lat p.n.e.. Szybko można policzyć ile lat tradycji mamy w utrwalaniu tekstów w takiej właśnie postaci. Kilkudziesięcioletnie doświadczenie w digitalizacji naszego świata chcąc nie chcąc wypada tutaj dość blado. I nie ma co się dziwić Kowalskiej czy Nowakowi, że woli wziąć do ręki dokument i stanowi on dla niej/niego coś bardziej realnego, prawdziwego, a przede wszystkim ważniejszego, niż taki sam dokument widoczny na ekranie komputera. Ile razy słyszeliśmy stwierdzenie „papier, to przecież papier”?

Wielu z nas jednak nie zdaje sobie sprawy z faktu, że przecież codziennie zawieramy umowy w postaci elektronicznej, kupując chociażby bilet komunikacji miejskiej w aplikacji na smartfonie, instalując nowe oprogramowanie na swoim komputerze czy wykupując usługę telewizji cyfrowej na popularnej platformie streamingowej. Dlaczego więc nie chcemy pójść dalej i zawierać umów biznesowych czy tworzyć dokumentacji tylko w wersji cyfrowej?

Potrzebna jest tu zmiana sposobu myślenia. Żeby do tego doszło, konieczna jest przede wszystkim edukacja i promocja tego typu rozwiązań na szeroką skalę – ciężka praca u podstaw ustawodawcy, administracji publicznej, firm z branży technologicznej i finansowej, uczestników rynku w relacjach B2B oraz B2C.

BARIERY NIE DO POKONANIA?

Kolejnym czynnikiem jest kwestia odpłatności usługi kwalifikowanego podpisu elektronicznego oraz „trudności” uzyskania takiego podpisu. Na polskim rynku, aktualnie mamy pięciu kwalifikowanych dostawców usług zaufania, który mogą wydawać tego rodzaju podpisy. Każdy z tych podmiotów, w zależności od wybranego wariantu kwalifikowanego podpisu elektronicznego, pobiera opłatę, która waha się w okolicy kilkuset złotych.

Co więcej, certyfikat wydawany jest z reguły na dwa lata, chociaż należy zaznaczyć, że mamy tutaj niewielkie pole manewru i okres ważności certyfikatu możemy nieco wydłużyć w zależności od naszych potrzeb. Do tego dochodzi jeszcze konieczność udania się do punktu weryfikującego tożsamość wnioskodawcy, który może być zlokalizowany w mieście oddalonym nawet o kilkanaście kilometrów od miejsca zamieszkania. Dla wielu te kwestie są barierą nie do przejścia. Jeżeli w biznesie jeszcze nie stanowi to większego problemu, to w życiu prywatnym jest to już bariera praktycznie nie do przeskoczenia.

Nieraz słyszałem stwierdzenia, że to jest nieopłacalne albo po co płacić za swój własny podpis skoro podpisując ręcznie, podpisuje się za darmo. I znowu – jestem przekonany, że gdyby edukacja o elektronizacji i zaangażowanie uczestników rynku było większe, tego typu argumenty byłyby rzadkością.

ŚWIATEŁKO W TUNELU

Spółka brokerska, którą reprezentuję, specjalizuje się w ubezpieczeniach jednostek sektora finansów publicznych. Jest to niezwykle specyficzna i bardzo mocno sformalizowana grupa klientów. Ich działalność regulowana jesteś szeregiem ustaw m.in. Prawo zamówień publicznych. Elektronizacja zamówień publicznych wymusiła na klientach odpowiednie przygotowanie się do tego procesu. Konieczność stosowania podpisów elektronicznych w wielu dziedzinach działalności spowodowała pewien nawyk, który z moich obserwacji jest dobrym prognostykiem do rozwoju tego sposobu obiegu dokumentacji w przyszłości. Gdyby tylko nie te nieszczęsne procedury i skostniały system działania… Dla przykładu: w pewnym urzędzie przychodzi kontrola w celu zbadania konkretnego postępowania, udzielonego w ramach zamówienia publicznego. Kontrola oczekuje pełnej dokumentacji elektronicznego postępowania… na papierze!, z poświadczeniem dokumentacji za zgodność z oryginałem!!!. Dopóki elektroedukacja nie zacznie się bardziej rozwijać takie historie będą się ciągle zdarzały.

A zagrożenia? Oczywiście, że są i z rozwojem technologii oraz cyber zagrożeń będą się pojawiać nowe. Jednak wraz z odpowiednimi uwarunkowaniami prawnymi oraz zaangażowaniem rynku technologicznego w dynamiczny rozwój tego obszaru, obieg dokumentów z zastosowaniem zaawansowanych podpisów elektronicznych, w szczególności kwalifikowanych, w jeszcze większym stopniu da nam swobodę działania i możliwość większego rozwoju. A przecież to dobry i pożądany kierunek.

artykuł opublikowany w tygodniku Gazeta Ubezpieczeniowa nr 18/2022 (1194)

Przemysław Burdach

zastępca dyrektora biura analiz i projektów ubezpieczeniowych
broker ubezpieczeniowy

POWRÓT
Baner - Odpowiedni program dla samorządów Baner - Odpowiedni program dla samorządów

Odpowiedni program dla samorządów

Specjalizując się w obsłudze podmiotów sektora samorządowego, dzisiaj już zdecydowanie ponad 5 tys. jednostek organizacyjnych, instytucji kultury i spółek komunalnych działających w ramach gmin i powiatów, szczególną uwagę w naszej pracy zwracamy, jak zapewne każdy broker, na zakres programu ubezpieczeniowego. Zależy nam bowiem na efektywnym uzyskiwaniu odszkodowań i jak najmniejszej partycypacji naszych partnerów, podlegających dyscyplinie finansów publicznych, w naprawie szkody. dlatego nasze permanentnie rozwijane rozwiązania wyznaczają, jak zauważamy, trendy na rynku. Wśród nich zaś szczególną wagę przywiązujemy do właściwego ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej gminy lub powiatu i tutaj jesteśmy w ścisłej czołówce firm brokerskim.

Od początku działalności stanowiło to nasz priorytet, z uwagi na konstytucyjną rangę (art. 77 ust. 1 Konstytucji RP) znacznej części odpowiedzialności jednostek samorządu terytorialnego i szerokie jej ujęcie w Kodeksie cywilnym. Dlatego opracowany przez nas zakres ochrony obejmuje wszystkie zadania wykonywane przez samorząd, w tym powierzane podmiotom zewnętrznym, a ponadto w skład tego ubezpieczenia wchodzi odpowiedzialność za spółki komunalne, szkoły i przedszkola oraz inne instytucje samorządowe, za szkody powstałe na terenach i w obiektach publicznych, czy za wypadki wynikające z jakiejkolwiek działalności samorządu. Ponadto nasz program wyraźnie nawiązuje do odpowiedzialności związanej z działalnością administracyjno-prawną jednostki samorządu terytorialnego (imperium i dominium), w tym m.in. za decyzje administracyjne, działanie niezgodne z prawem, zaniechania pracownicze itp. (przykładowo za szkody lub straty związane z planowaniem przestrzennym).

artykuł opublikowany w Miesięczniku Ubezpieczeniowym tom 19 numer 5 maj 2022 (ISSN 1732-2413)

Piotr Mikuszewski

Piotr Mikuszewski

dyrektor biura analiz i projektów ubezpieczeniowych
specjalista ds. zamówień publicznych

POWRÓT